Aktorem być, rektorem być…

Funkcjonowanie PWST, jako szkoły teatralnej w Polsce. Czy cieszy się zainteresowaniem?

– Wiąże się to z podniesieniem rangi szkolnictwa artystycznego, a w szczególności szkolnictwa teatralnego. Wystarczy spojrzeć na Europę by zobaczyć, że takich szkół nie jest mało, lecz brak kompleksowego systemu szkolenia aktorów czy reżyserów teatralnych. Podkreślam tu słowo „teatralnych”, gdyż inaczej ma się sytuacja, gdy mowa o szkole filmowej. To dwa różne systemy kształcenia, posiadające inne przedmioty, kierunki, a nawet bazę teoretyczną. 

Wszystkie państwowe szkoły teatralne w Polsce opierają się o jednolite standardy nauczania. Oznacza to, że musimy przestrzegać pewnych odgórnie nałożonych zasad, reguł. Mowa tu o kwestiach semestrów, ilości oraz siatki godzin tygodniowych, ilości przedmiotów, systemu punktacji. Dzięki temu ciągle szczycimy się mianem uczelni wyższej. Jest to warte zauważenia, gdyż pracowałem w wielu szkołach teatralnych na świecie, które tego statusu nie posiadały. Często są to zawodowe szkoły o różnym poziomie kształcenia, które jednak na to miano nie zasługują. Dla nas funkcjonowanie w systemie uczelni wyższych jest ogromną chlubą i przywilejem

Powiedział Pan o jednolitych standardach. Czy zatem Pańskim zdaniem te odgórne wymagania są właściwie sporządzone, czy też należałoby coś tu zmienić?

Ramy, w których musimy się poruszać są bardzo elastyczne. Ponadto możemy dokonywać pewnych reform. Obecnie właściwie staramy się dokonać pewnych zmian. Zgodnie z systemem bolońskim bowiem należy wprowadzić zmiany, które zdają się być korzystne w kształceniu reżyserów, jednak nie są naszym zdaniem dobre na wydziale aktorstwa. Dlatego też chcemy przekonać władze, by studia aktorskie pozostały jednolite i jesteśmy bliscy osiągnięcia tego rozwiązania. Będziemy musieli je jednak wydłużyć, gdyż obecnie trwają one 8 semestrów, a wymaga się, by trwały od 9 do 10.

Ponadto za mojej kadencji stworzyliśmy już dwie specjalizację: wokalno-estradową na Wydziale Aktorskim oraz reżyserii teatru lalek na Wydziale Lalkarskim we Wrocławiu. Teraz przygotowuję trzecią specjalizację aktora teatru tańca na Wydziale Aktorskim w Krakowie w oparciu o bazę Śląskiego Teatru Tańca w Bytomiu – będzie to Zamiejscowy Ośrodek Dydaktyczny.

To przykład na to, że ciągle rozszerzamy ofertę no i myślę, że jednocześnie odpowiedź na pytanie o zainteresowanie naszą szkołą. Świadczą o tym także drzwi otwarte, które odbywają się właśnie u nas. Tłumy ludzi przybywają co roku by poznać naszą szkołę, jej ofertę edukacyjną. Wielu z nich próbuje później sił na egzaminach wstępnych. Myślę, że ta szkoła jest dla nich pewną tajemnicą, ciekawostką. Sam zawód, który jest przecież loterią, gdyż nigdy nie wiadomo, czy osobie nawet z dyplomem tej szkoły utrzyma się na rynku. Naszą rolą jest zapewnić tym ludziom dobre wykształcenie, by mieli szansę się wybić.

Póki co w naszym kraju w przypadku teatrów sytuacja nie wygląda tragicznie. Ciągle bowiem w rodzimych teatrach nie ma miejsca dla aktorów amatorów. Dlatego choćby z tego powodu szkoły aktorskie są potrzebne, by przygotowywać kadrę dla tych teatrów, których w kraju jest przecież sporo. Dlatego, podsumowując, nie możemy narzekać na brak kandydatów.

 

Więc teatr pozostaje ostoją, dla tych aktorów. Jednak w filmie sytuacja wygląda już zdecydowanie inaczej…

 

Zawsze tak było, a teraz na pewno to się wzmaga. Jednak film to coś zupełnie innego. Sam uczę reżyserów w Katowickiej Szkole Filmowej i wiem dobrze, jak inną wiedzę im przekazuję. Jako reżyser do filmu zawsze szukam twarzy, dlatego zdarza się mnie poświęcić umiejętności na rzecz wyglądu i fotogeniczności twarzy. Natomiast w teatrze będzie dokładnie odwrotnie.

 

Ale zdecydowanie większe szanse na odniesienie sukcesu są w filmie.

 

Przede wszystkim trzeba by odpowiedzieć na pytanie co to jest sukces?

 

Mam na myśli popularność i pieniądze.

 

Ja natomiast tych dwóch rzeczy ze sobą nie kojarzę. Na pewno jestem człowiekiem, który zaznał jednego i drugiego. Pewnie to co osiągnąłem można nazwać sukcesem. Jednak dziś można osiągnąć sukces dzięki popularności. Dla mojego pokolenia było to niemożliwe. Można było jedynie wybierać: albo sukces, albo popularność. Popularny był facet, który zapowiadał prognozę pogody w telewizji, czy też jakaś piosenkarka. My natomiast chcieliśmy zrobić karierę. Także dziś mam studentów, których ciągnie popularność, ale są i tacy, u których dostrzec można fascynację zawodem. Każdemu z nich musimy przekazać wiedzę. Różnica polega na tym, że pierwszego trzeba nauczyć, a drugiego wtajemniczyć. Wtajemniczyć w sztukę dziwną, gdzie trzeba upublicznić wiele, ze swojej osobowości. Przecież występując codziennie w telenoweli aktor upublicznia co najwyżej swoją twarz, lecz nie oddaje siebie. To może się stać tylko w teatrze, gdzie aktor wspólnie z widzem uczestniczy w pewnej tajemnicy, wypowiada się na granicy szczerości.

Ci, dla których ten zawód jest pasją, pewnie będą mieli trudności w zdobyciu popularności, a liczy się jeszcze oddanie, poświęcenie zawodowi. Ale to my, jako nauczyciele, musimy studentom uświadomić trudne drogi aktorstwa i pomagać im w wyborach życiowych , stać na straży ich edukacji.

Świat się zmienił. Jako aktor nigdy nie uczestniczyłem w castingu, dziś znam je z punktu widzenia reżysera, który szuka osób do obsadzenia ról w swoim filmie. Natomiast moi studenci biorą często w nich udział w nadziei, że uda im się zdobyć jakąś pracę. To jest ich czas. Dlatego nie występuję w telenowelach, ale też nigdy nie powiem, że mojemu studentowi takiej rzeczy robić nie wolno.

 

Wielu dobrych aktorów, jednak się na taki krok decyduje…

 

To indywidualna sprawa. Jeżeli to się komuś nie nudzi, to proszę bardzo. Podejrzewam, że mnie już po dwóch dniach strasznie by się nudziło. A grać to samo przez parę lat…

 

Jak wygląda wstępny egzamin na PWST?

 

Zasadą jest trzyczęściowy egzamin konkursowy. Pierwsza część ma charakter eliminacyjny, w której bierze udział zwykle około 700 osób. Wtedy bada się warunki czy ktoś ma zadatki an to, by operować głosem i ciałem w sposób skuteczny, czy ma słuch, poczucie rytmu. Ci, którzy są obdarzeni tymi cechami, około 70 osób, przechodzą do drugiego etapu. Tutaj tak naprawdę zaczyna się konkurs, w którym każdy z kandydatów prezentuje coś w rodzaju recitalu złożonego z tekstów klasycznych, współczesnych, prozy, wiersza, piosenki. Ten etap ma odpowiedzieć komisji na pytania jaki stopień wrażliwości charakteryzuje daną osobę, jak umie operować słowem.

Ostatnia część egzaminu to teoria. Do zaliczenia tegoż niezbędna jest podstawowa wiedza, jaką maturzysta powinien posiadać z zakresu przedmiotów humanistycznych okraszone informacjami na temat współczesnego życia teatralno-filmowego w tym kraju. Komisja składa się z 10 osób. Przysługuje jej punktacja od 0 do 100 punktów.

 

Czy w drugim etapie sztywno ustalone są utwory, które można wybrać?

 

Jedynym kryterium jest wybór minimum po trzy teksty prozy klasycznej i współczesnej. A to jaki utwór wybierze zależy już wyłącznie od zdającego. Przecież ten repertuar mówi mnie, jako egzaminatorowi, wiele na temat kandydata: co czyta, czym się interesuje. Ja w każdej chwili mam prawo zapytać np. w jakim tłumaczeniu mówi ten wiersz Shakespeare’a. Mało kto wie.

 

Więc gdy ktoś wie, to bardzo pozytywnie zaskakuje…

 

U mnie tak.

 

Wykładowcy

 

To żmudna droga. Fakt, że szczycimy sie tytułem uczelni wyższej zmusza nas do ciągłego dokształcania kadry. Każdy z nas musi zatem przejść taką drogę, jaką przechodzą wszyscy pracownicy naukowi.

Kłopot polega na tym, że nasi wykładowcy to bardzo często czynni artyści. Trudno zatem ich namówić, by w trakcie największej wyporności artystycznej zajmowali się zdobywaniem kolejnych stopni naukowych. Namówienie takiej osoby to duża sztuka i kosztuje nas mnóstwo zabiegów i działań w tym kierunku. Dla przykładu podam, że tytularnych profesorów jest ledwie sześciu.

Ponadto problemem jest też specyficzny, indywidualny sposób kształcenia. W zasadzie ideałem byłoby, gdyby można nauczać w pełni indywidualnie: nauczyciel-uczeń. Oczywiście nie da się tego osiągnąć, ale staramy się tworzyć jak najmniejsze grupy – najliczniejsze maja dziesięć osób. To też wpływa na limit przyjęć: 20-25 osób rocznie na wydziale aktorskim, 5-6 na reżyserii.

 

Powiada Pan, że trudno jest zorganizować kadrę. Czy bardzo trzeba namawiać aktorów do rozpoczęcia pracy tutaj i pozostania później na uczelni?

 

Mamy sporo chętnych do nauczania, jednak często rezygnujemy z niektórych osób. Okazuje się bowiem, że czasem wybitny aktor czy reżyser nie ma talentu pedagogicznego. Wielu kolegów próbuje, jednak pozostawiamy ich na tak zwany okres próbny. Ci, którzy nadają się, często chętnie zostają i godzą się na tą ciężką i żmudną drogę kariery naukowej. Ale na pewno nie jest też tak, by wszystkich aktorów pasjonowała ta praca. Wielu to po prostu przeszkadza w karierze. Sam tego doświadczyłem. Zdarzało mi się odchodzić ze szkoły i przyszło mnie się sporo natrudzić by wrócić tutaj.

Dziś także wykładowcom brakuje czasu – dlatego zmuszeni jesteśmy przechodzić na system seminaryjny. Organizujemy wówczas 6-tygodniowe seminarium, podczas którego dany pedagog wypełnia plan roczny i jest wolny na pół roku.

 

Zresztą dziś młodzież wymusza na nas liczne zmiany. Dawniej jeden wykładowca prowadził cały rok, sam tak się wykształciłem, a i jako profesor miałem takie grupy. Tymczasem obecnie młodzi ludzie chcą się uczyć od wielu różnych nauczycieli by zdobywać różne punkty widzenia, itd. To ma swoje dobre i złe strony. Z doświadczenia wiem, że moje największe sukcesy odnosiłem z grupami, które prowadziłem od początku do końca.

 

A jak wygląda zaliczanie roku i egzamin końcowy?

Czwarty rok wygląda dla młodego aktora jak praca w teatrze. Bierze udział w spektaklach w teatrze szkolnym, próbuje się w tym no i pisze prace magisterską. Natomiast pozostałe egzaminy są zawsze na końcu semestrów, przeprowadzane komisyjnie, poza teoretycznymi, które realizowane są indywidualnie.

 

Sporo ludzi odpada w trakcie studiów?

 

Sporo dyskutujemy na ten temat, gdyż są dwa systemy. Pierwszy, realizowany u nas system, w którym przesiewamy na początku, tak by ta grupa byłą już pewna i skonsolidowana. No i drugi, w którym przyjmuje się więcej, po czym sporo studentów wykrusza się na pierwszym roku.

 

Natomiast u nas także najgorszy jest pierwszy rok, kiedy sprawdzamy, czy student da sobie radę w tym zawodzie. To jest także okres sprawdzenia samego siebie, czy ja się do tego nadaję? Jednak z reguły pierwotny nabór okazuje się wystarczającym sprawdzeniem umiejętności młodych ludzi chcących u nas studiować.

 

Czy w uczeniu aktorstwa trzeba być na czasie?

 

To idzie człowiekiem. Oczywiście, gdy chce się być reżyserem to trzeba wiedzieć co się dzieje w świecie, być na bieżąco choćby z literaturą, którą przyjdzie realizować. Natomiast w aktorstwie zależy to od świadomości młodego człowieka. Do nas przychodzą ludzie na tak różnym poziomie. Czasem przyjmiemy chłopaka z zapadłej wsi, który ma straszne braki, ale ma talent. Z góry wtedy zakładamy, że on będzie miał trudniej, że jemu będzie trzeba bardziej pomóc. Trzeba mu powiedzieć co ma czytać, gdzie chodzić, a czasem nawet jakie ubrania ma nosić. Często jest też tak, że pierwsze dwa lata to w zasadzie wyrównanie poziomów pomiędzy studentami, by stali się jednorodną grupą. Potem oni idą już sami, wtedy zaczyna im się zaczyna coś podobać, odkrywają własne zainteresowania.

 

Ostatnio zauważyłem też, że bardzo wielu studentów równocześnie studiuje w innych uczelniach. To zapewne kwestia ryzyka wiążącego się z tym zawodem.

 

Nauka na świecie jest taka jak u nas?

Nie. Na zachodzie spotkać możemy szkoły prywatne, co najwyżej częściowo państwowe, regionalne lub też są wydziałami przy uczelniach. Najogólniej mówiąc – tam jest o wiele większa przypadkowość procesu nauczania. Brak stabilnej kadry, częste roszady powodują olbrzymie braki i różnice poziomów.

 

Pańskie podejście do nauczania.

Praca rektora jest na pewno bardzo żmudna – trzeba to wszystko dobrze zorganizować, zabezpieczyć od strony finansowej i naukowej. Natomiast jako pedagog na pewno odczuwam już pewne zmęczenia, ale to jest kwestia rutyny, wielu lat spędzonych w tej roli. Jednak to zmęczenie znika, kiedy uda mnie się zainspirować dobrze grupę. Wtedy odnoszę swój wielki sukces pedagogiczny i powraca chęć do dalszej pracy. Przecież właśnie po to tutaj pracuję!

Obecnie mam taką sytuację. Zaryzykowałem bardzo zaczynając pracę z trzecim rokiem, który mam doprowadzić do dyplomu, nad „Sędziami” S. Wyspiańskiego. To bardzo trudna sztuka, ale po pewnym okresie prób widzę, że oni to pokochali.

 

Aktorem można zostać nie mając talentu?

 

Do pewnego momentu na pewno tak. Można się nauczyć pewnej sprawności, która do reklamy wystarczy, może nawet do telenoweli, ale do „Hamleta” już niestety nie.

 

A odwrotnie: można być dobrym aktorem mając talent, a nie kończąc szkoły?

 

 

Tak, ale też do pewnego momentu. Na pewno w filmie, który jest znacznie łatwiejszą sztuką, jest to możliwe. Tam gdzie nie potrzeba pokazać przełomu uczuć, zmian wewnętrznych bohaterze. Lecz gdy przychodzi ten moment zmiany, przełomu, wtedy potrzeba prawdziwego aktora. Moim studentom w Katowicach tłumaczę to tak: póki masz pokazać policjanta sterującego ruchem na skrzyżowaniu, to bierz prawdziwego policjanta. on zrobi to przecież znacznie lepiej niż aktor, bo się na tym dobrze zna. Lecz gdy chcesz pokazać, że policjant się zakochał na skrzyżowaniu, to już musisz grać aktorem.

 

Rada dla młodych aktorów, dla tych którzy chcieli by spróbować tego chleba.

 

Jedyną radą, jaką można dać jest, żeby taki młody człowiek zastanowił się, czy ma mnie coś do powiedzenia. To jest moje prywatne kryterium. Na egzaminie to bardzo dobrze widać: czy mu kazali, robi to „na zamówienie”, czy też on rzeczywiście chce mi coś powiedzieć. Może nieudolnie, niemrawo, ale chce powiedzieć.

 

Z Jerzym Stuhrem rozmawiał Marcin Pera

Podobne wpisy