Czy reforma Jarosława Gowina zatrzyma rozwój polskiego IT?
Dziwaczne kierunki studiów oderwane od potrzeb studentów i rynku pracy, ułomności wynikające ze zbiurokratyzowanych warunków prowadzenia studiów, zwłaszcza konstrukcja minimów kadrowych, nieskuteczność systemu eliminowania studiów z niską jakością, nieprzestrzeganie przez uczelnie praw studentów, niska jakość studiów stacjonarnych – minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin wymienił bolączki polskich uczelni i zaproponował nową Konstytucję dla Nauki, określaną również jako Ustawa 2.0. Jak zmieni się polskie szkolnictwo wyższe, jeśli propozycje wejdą w życie?
Zdaniem ekspertów szkoły programowania online Kodilla, nowe zmiany mogą uderzyć w studentów kierunków technicznych. Już teraz HR-owcy wykorzystują różne sposoby na pozyskanie nowych programistów. Praktyka pokazuje, że specjaliści IT coraz częściej wychwytywani są w serwisach społecznościowych, takich jak np. LinkedIn i kuszeni wyższym wynagrodzeniem – średnio o 20% w stosunku do obecnej wypłaty. A informatyków i programistów może być jeszcze mniej, bo jak wskazują eksperci z Kodilla, od 2006 roku liczba studentów na kierunkach informatycznych zmniejszyła się o ponad 25 tys, a do 2020 roku liczba absolwentów wyniesie zaledwie 13 – 13,5 tys. Konstytucja dla Nauki, nowa reforma szkolnictwa wyższego, może jeszcze bardziej pogorszyć ten trend.
Będzie jeszcze mniej absolwentów informatyki?
Założeniem nowego projektu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego jest podniesienie jakości kształcenia na uczelniach. Od 1 października 2018 r. może obowiązywać nowy algorytm przyznawania dotacji podstawowej z budżetu państwa. Jednym z warunków otrzymania wyższych środków będzie wskaźnik dostępności kadry, czyli liczba studentów przypadających na prowadzących zajęcia. Obecnie wynosi on 18 studentów na wykładowcę na kierunkach społecznych i 16 na kierunkach technicznych. Od października 2018 r. ulegnie zmniejszeniu do 11-13 studentów i doktorantów studiów stacjonarnych oraz niestacjonarnych na jednego wykładowcę, bez względu na kierunek studiów. Dla porównania, prywatne szkoły programowania jeszcze bardziej ograniczają liczbę studentów przypadających na jednego wykładowcę – np. w Kodilli jest to średnio 5 osób na wykładowcę. W przypadku uczelni taki wynik wydaje się jednak niemożliwy do uzyskania.
Oczekiwanym przez ustawodawcę rozwiązaniem jest zatrudnienie większej liczby wykładowców, aby zapewnić studentom jak najlepsze wsparcie ze strony kadry naukowej. Uczelnie mogą mieć z tym problem, bo już teraz prawie dwie trzecie profesorów w Polsce zatrudnionych jest w więcej niż jednym miejscu pracy. Najbardziej prawdopodobną przyczyną takiego stanu rzeczy jest niski, niekonkurencyjny poziom wynagrodzeń w uczelniach technicznych. Według raportu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, wynagrodzenie wykładowcy takiej szkoły to bowiem 2 312 zł brutto miesięcznie. Dla porównania, programista Javy po studiach podyplomowych może liczyć na 8000 złotych brutto. Po zdobyciu doktoratu, wynagrodzenie będzie jeszcze wyższe. Jeśli ma umiejętności dydaktyczne i potrafi przekazywać wiedzę, jego zarobki mogą wzrosnąć nawet dwukrotnie. Wykładowca musi więc łączyć kilka etatów, żeby osiągnąć wynagrodzenia porównywalne z oferowanymi w sektorze prywatnym. Faktyczna liczba studentów przypadających na jednego wykładowcę może więc wynosić nawet kilkadziesiąt osób. Może się więc okazać, że ta sama liczba wykładowców będzie uczyć tę samą liczbę studentów, ale etaty będą sztucznie pomnożone. Dodatkowym utrudnieniem może być zapowiedziane w Ustawie 2.0. ograniczenie możliwości prowadzenia zajęć na wielu uczelniach.
Tyle teorii. W praktyce bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem może okazać się zmniejszenie liczby przyjętych kandydatów na studia wyższe. Polepszy się wtedy jakość kształcenia, nauczycielom akademickim zmniejszy się liczba godzin dydaktycznych, więc będą mogli wykorzystać je na badania czy eksperymenty naukowe. Tylko czy to dobry pomysł, skoro już teraz mamy deficyt informatyków w Polsce i na świecie, i jest to jeden z najbardziej pożądanych zawodów na rynku pracy? Jeśli połączymy to z planowanym wydłużeniem studiów, czeka nas katastrofa.
5 lub 7 lat – to za długo, żeby czekać na programistę
Do tej pory studia inżynierskie stacjonarne i niestacjonarne trwały ok. 5 lat. Zdaniem Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego poziom nauki na studiach dziennych i zaocznych nie jest taki sam. Studia zaoczne są krótsze, więc charakteryzują się niższym poziomem kształcenia. Aby tę różnicę wyrównać, nowa reforma szkolnictwa przewiduje wydłużenie studiów zaocznych i wieczorowych o dwa semestry. To oznacza, że na programistę z dyplomem uczelni wyższej będzie trzeba czekać od 5 do 7 lat. To za długo, ponieważ rynek pracy potrzebuje programistów już teraz, a ponadto za 7 lat obecna wiedza może być już mocno przestarzała.
Długi czas studiowania i brak programu kształcenia dostosowanego do potrzeb rynku pracy zniechęcają 19-latków do studiowania. – Już teraz co dziesiąty programista wybiera kilkumiesięczny bootcamp programistyczny zamiast studiów. To osoby, które stawiają na praktyczną naukę, chcąc możliwie najszybciej zdobyć wymagane umiejętności i rozpocząć pracę w IT, a do pierwszej pracy są gotowe już po kilku miesiącach. Po wstępnym przeszkoleniu ruszają do pracy, żeby dalej uczyć się przy prawdziwych projektach, pod okiem doświadczonych programistów – tłumaczy Marcin Kosedowski ze szkoły programowania online Kodilla.
Deficyt programistów na rynku pracy, coraz mniejsza liczba informatyków z dyplomem uczelni, a także wygórowane wymagania doświadczonych programistów zachęcają pracodawców do szukania pracowników wśród nie tylko absolwentów studiów technicznych, ale i absolwentów bootcampów. Dziś na rynku pracy liczy się bowiem praktyczna wiedza dotycząca programowania, niezależnie od tego w jakim czasie i w jaki sposób została zdobyta.
Źródło: www.kodilla.com