Rząd zlikwiduje konkurencję dla uczelni państwowych?
Minimum kadrowe – największy problem polskich uczelni
Do tej pory nie stosowano podobnych regulacji, więc część szkół wyższych wlicza do tzw. minimum kadrowego (niezbędnego do prowadzenia kierunku) wykładowców, dla których podstawowym miejscem pracy jest inna uczelnia – najczęściej placówka państwowa. Na tej koncepcji opierają się zwłaszcza niewielkie szkoły wyższe i to właśnie w nie nowy, ministerialny wymóg uderzy w pierwszej kolejności. Zagrożone mogą być również niektóre państwowe wyższe szkoły zawodowe, w których nawet do 50 proc. nauczycieli akademickich zatrudnionych jest tam na drugim etacie.
Nowe regulacje to swoisty prezent na nowy rok akademicki od szefa resortu nauki dla szkół wyższych, które posiadają własną kadrę dydaktyczną – zarówno szkół państwowych, jak i prywatnych. Likwidacji małych ośrodków sprawi, że trafi do nich bowiem więcej studentów, co pozwoli ratować ich budżet.
Jakie będą skutki wprowadzenia nowych przepisów?
Nowe przepisy uniemożliwią dalsze zaliczanie do minimum kadrowego szkół wyższych o profilu praktycznym wszystkich osób wykładających równocześnie w kilku placówkach, w tym także naukowców, których podstawowym miejscem pracy są inne uczelnie, np. uniwersytety.
– Tymczasem wnoszą oni do uczelni zawodowych, które są dla nich dodatkowym miejscem pracy, dużą wartość dodaną – wiedzę, umiejętności, doświadczenie i znajomość dobrych praktyk, które wpływają korzystnie na poziom kształcenia. Przyczyniają się również do nawiązania przez uczelnie zawodowe współpracy z ośrodkami akademickimi. Dlatego nieuzasadnione jest blokowanie tego typu rozwiązania – wskazuje prof. Tadeusz Hoffmann, dziekan Wydziału Politechnicznego Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Kaliszu.
Przedstawicieli poszczególnych uczelni są zaskoczeni zaostrzeniem przepisów dotyczących minimum kadrowego. Wielu ekspertów wskazuje jednocześnie, że tym samym rozporządzeniem Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego obniża wymogi kadrowe dla studiów pierwszego stopnia o profilu praktycznym: zamiast trzech doktorów habilitowanych oraz sześciu doktorów wystarczy, że uczelnia zatrudni jednego profesora oraz pięciu doktorów.
Rozporządzenie ma zacząć obowiązywać już od 1 października 2016 r.. Szkoły wyższe będą miały jednak dwa lata na dostosowanie się do nowych regulacji, ale może okazać się, że to zdecydowanie za mało.
– W przypadku kierunków technicznych, takich jak informatyka, albo filologicznych z zastosowaniem się do nowych wymogów mogą się pojawić problemy – mówi prof. Witold Stankowski, przewodniczący Konferencji Rektorów Publicznych Szkół Zawodowych. Niektóre uczelnie będą musiały zwolnić pracowników. Trzeba też pamiętać, że z osobami, dla których szkoła wyższa jest drugim miejscem pracy i do tej pory byli oni wliczani do minimum kadrowego placówki, będą rozwiązywały umowy. Te nierzadko zawarte są na czas nieokreślony. To wiąże się z płaceniem odpraw. Dla wielu najbliższe dwa lata na pewno nie będą łatwe – mówi prof. Witold Stankowski.
Uczelnie prywatne znikną z rynku?
Największe problemy będą mieć jednak uczelnie niepubliczne, które w ciągu dwóch najbliższych lat staną przed wyzwaniem zatrudnienia pracowników, dla których ich placówka będzie podstawowym miejscem pracy. Te, którym nie uda się zgromadzić wymaganego minimum kadrowego, będą musiały zakończyć swoją działalność.
– Konieczna jest gruntowna przebudowa minimum kadrowych dla uczelni. Rozmijają się one z rzeczywistością, przecież mamy niż demograficzny. W innych krajach nawet nie istnieje pojęcie minimum kadrowego. To jest fasadowe postrzeganie procesu kształcenia, że niby wymóg zatrudnienia w podstawowym miejscu pracy sprawi, że uczelnia będzie lepiej uczyć. Minima kadrowe to pięta achillesowa obecnego systemu. Można wprowadzić inne mechanizmy, które będą gwarantowały wysoką jakość studiów – uważa prof. Waldemar Tłokiński, przewodniczący Konferencji Rektorów Zawodowych Szkół Polskich.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna